To będzie niestety dość smutny wpis. Opowiem Wam o moich włoskach.
A więc naturalnie mam ciemnobrązowe włosy o lekko popielatym blasku, przez co w słońcu wydawały się jaśniejsze, a wręcz czasami wypłowiałe. Ogólnie były dość mocne, bardzo błyszczące, proste i wspaniałe. Niestety era gimnazjum zmasakrowała je prostownicą. Szczególnie gdy ścięłam je do ramion i tęskniłam za długością, a jednak prostownica jest je w stanie optycznie dodać im upragnionych centymetrów. Ale nie to było najgorsze. Nie prostowałam ich dzień w dzień, nie wyglądały tragicznie.
W drugiej liceum zapragnęłam rudości. I tak się zaczęło. Najpierw fryzjer, a potem już tylko wszystkie możliwe drogeryjne włosomasakratory. Jak się domyślacie, kolor rudy na brązowych włosach był ciężki do uzyskania i utrzymania. Farbowałam je co 3-4 tygodnie.
Rok cieszyłam się rudościami, aż zaczęłam zauważać zatrważające ilości włosów w odpływie wanny. To był sygnał STOP. Postanowiłam powoli wracać do naturalnego koloru. Zaczęłam czytać coś tam u Anwen i ogólnie niezbyt uważałam co robię. Gdy zeszłam częściowo do brązu wpadłam na kolejny "wspaniały" pomysł. Zrobiłam ombre rozjaśniaczem z Joanny w spryskiwaczu, który swój kolor ujawniał po 2-3 dniach (o czym nie wiedziałam) . Popaliłam końcówki, moje włosy wyglądały jak siano. Podcięłam je, ale za wiele to nie dało.
Od listopada rozpoczęłam walkę z puchem. Nakładam oleje, odżywiam. Przed studniówką zafarbowałam je henną która nadała i rudy połysk. Jednak nie jestem 'bezsylikonowcem' i zdarzają mi się włoskowe grzeszki. Na obecną chwilę jest lepiej. Włosy przestały wypadać, odrost ( około 10 cm ) ma piękny zdrowy wygląd. Końcówki to w dalszym ciągu masakra. Jednak pokażę Wam czym karmię swoje włosy :)
Mój obecny asortyment, wygląda nieźle nie ? Ale...
Te trzy produkty od razu odrzucam. Odżywka Joanny - dla włosów kręconych, moje takie nie są. Olej kokosowy - totalnie się nie sprawdził i dodatkowo nie cierpię jego zapachu. Odżywka z Garniera - szału nie robi, moje włosy po niej nie wyglądają. Stosuję tylko do OMO.
Odżywki na co dzień. Obie z sylikonami, póki co na naturalne nie jestem jeszcze gotowa. Kallos jest prześwietny. Kosztuje tylko 10 zł a włoski po nim mięciutkie i ładnie wygładzone. Nivea ma kapitalny zapach, i podobne działanie. Nawet troszkę lepsza niż Kallos ale też droższa. Ogólnie obie uwielbiam.
Maska. Stosuję raz na tydzień. Również oceniam na plus.
Dwa oleje. Pierwszy z ostropestu. Ogólnie próbowałam kokosu, arganu i wisiołka bo to miałam w domu. Ten z nich był najlepszy. Stosowałam około 3 miesiące i widać było efekty. Obecnie używam oleju z pestek z winogrona. Po umyciu włoski wyglądają nieźle, ale za krótko go mam, żeby zauważyć jakieś długofalowe skutki.
A to moje drogie Panie osławiony Jantar. Dla komfortu przelany do innej buteleczki. Zahamował wypadanie!
Obecnie wyglądają tak jak widzieliście w moich stylizacjach. Szału nie ma ale jest postęp :) Za tydzień wybieram się do fryzjera. Po powrocie zrobię pierwszą włosową aktualizację ;)
A i pozdrawiam Monikę i Darię, które mnie zmotywowały żeby coś tu znów napisać :*